wtorek, 28 września 2010

Alma Mater vs. IESEG




Najbliższe dwa tygodnie nauki zainspirowały mnie do pewnej refleksji natury edukacyjnej.


Na wstępnie należy jednak wyjaśnić system nauki na naszej uczelni oraz parę słów o niej samej.
 
Składając papiery na Erazmusa, zostałyśmy poinformowane , że uczelnia IESEG w Lille jest najstarszą uczelnią prywatną we Francji. Jak się okazało później, jest ona odłamem Uniwersytetu Katolickiego w Lille. Utworzona z myślą aby wyodrębnić nauki zarządcze i ekonomiczne na osobnym uniwersytecie, gdyż pełna nazwa to IESEG – School Of Management.  Stawia także na obszerną współpracę z zagranicą, ma niespotykanie szerokie kontakty z agraniczne, a jej studenci nie wyjeżdżają na wymiany w Europie, ale do Wietnamu, na Filipiny, do Korei Południowej lub Chin. Zdecydowana większość studentów świetnie porozumiewa się po angielsku- i nie tylko. Studenci z wymian ( tacy jak my) mają do wyboru (chyba nie przesadzę ) około 100 przedmiotów po angielsku, na które uczęszczają razem ze studentami IESEG. ( Na UE w Poznaniu Erazmusowcy  maja zajęcia we własnym gronie, tylko część przedmiotów skierowana jest też do polskich studentów, ponieważ niewielu jest wykładowców płynie porozumiewających się po angielsku..)


Do wyboru mamy kursy intensywne i ekstensywne. Nauka przedmiotu systemem ekstensywnym wygląda tak jak w Polsce, zajęcia raz w tygodniu, przez cały semestr, na koniec egzamin. Na IESEG’u tego typu zajęcia odbywają się popołudniami. System intensywny to dla nas nowość. Zajęcia z danego przedmiotu odbywają się od rana do ok. 13, od poniedziałku do piątku, w ciągu jednego tygodnia. Czyli zaczynamy się uczyć w poniedziałek, po około pięć godzin dzinnie, a w piątek mamy z tego przedmiotu egzamin i przedmiot zaliczony. Nasz polska uczelnia ( jak każda polska uczelnia) wymaga od nas „przywiezienia” 30 punktów ECTS ( europejski system punktacji przedmiotów, aby łatwiej było je do siebie porównać). W Polsce nasze przedmioty są wartościowane na średnio 5pkt ECTS, bywają za 4, bywają za 7… Na naszej francuskiej uczelni 90% przedmiotów ma wartość 2pkt ECTS. Co – jak łatwo przekalkulować – oznacza, że mamy tu do zaliczenia 15 przedmiotów…… Byłyśmy więc zmuszone do wybrania zarówno ekstensywnych i intensywnych kursów, a nasz tydzień jest naprawdę wypełniony…


Jeśli czytają mnie teraz potencjalni przyszli erazmusowcy , to pocieszę Was- nie wszędzie tak jest. Czasami Erazmus to czas wolny + studia w relacji 90/10 ;) (Pozdrowienia dla E. w Portugalii i A. w Turcji! :P)  Bywa też, że uczelnia wymaga np. 20pkt ECTS albo…nie wymaga nic. W tym miejscu ślę serdeczne pozdrowienia dla Meksykanów i Niemców ;P


Starając się jednak zachować ducha optymistycznego podejścia, doszukuję się w tym zalet. Otóż pierwszą, oczywistą jest fakt, że nauczę się więcej. 


Czy na pewno?


Nasz pierwszy intensywny kurs po przyjeździe z Brukseli to Comperative Management – czyli w wolnym tłumaczeniu Zarządzanie Porównawcze. Co to dokładnie znaczy? Same nie wiedziałyśmy, ale nazwa skusiła nas do wyboru. Zajęcia prowadzone były przez Greczynkę. Jak zorientowałyśmy się już po pierwszym dniu, tematyka obejmowała proces zarządzania porównywany przez pryzmat różnic kulturowych. Tak się składa, że tego typu przedmiotów lub zagadnień miałam w Polsce już wiele. Dobrze, przynajmniej będzie prościej – pomyślałam. Niestety ku mojemu rozczarowaniu podawane nam dane i przykłady odbiegały od mojego własnego światopoglądu. Moim zdaniem, były po prostu przeterminowane. Po tygodniu stwierdziłam, że kurs polegał na przekazaniu i „uklepaniu” w nas stereotypów. Zgadzam się z tym, że nie powstały one z niczego, ale jak mamy się otworzyć na nowe kultury jeśli uczy się nas schematów? Bardzo chętnie wysłucham rad i wskazówek jak żyć/negocjować/założyć biznes w innym państwie, ale najchętniej od osoby jaka spędziła w danym państwie dłuższy czas albo tam mieszkała. Powtarzanie utartych zapisków z książek przez osobę, która nie była nigdy w danych miejscach jest dla mnie bardzo mało wartościowe. Wezmę pod uwagę, że Włosi się spóźniają, a Japończycy są poważnymi negocjatorami, ale na wszelki wypadek umawiając się z Włochem będę na czas i nie zdziwię się kiedy Japończyk zażartuje ;)


Tydzień później nasz kurs intensywny to Improving Brand Value czyli Udoskonalanie/Poprawa Wartości Marki z Francuzką. Pani profesor de facto nie była profesorem, a osobą pracującą w dziale marketingu dla dużej firmy z branży spożywczej – uznałam to za bardzo dobry pomysł. Cieszę się, że nie byłam zmuszona do wkuwania formułek, a do praktycznego sprawdzenia swoich umiejętności. W dodatku, mimo braku umiejętności uciszenia słuchaczy, jest ona pasjonatem marketingu. Z przyjemnością odpowiadała na nasze pytania i udzielała szczegółowych wskazówek. Po tych zajęciach stwierdziłam, że marketing naprawdę mnie interesuje :)


Jaka jest kolejna zaleta tak dużej ilości kursów?


Przyzwyczaję się do egzaminów. Niewątpliwie ;) Chociaż forma egzaminowania również tu się różni. Egzamin w piątek poprzedzony jest ankietą nt. zajęć i wykładowcy  - osoby (nie)zadowolone mogą nareszcie dać upust swoim emocjom :) Na wejściu sprawdzane są nasze legitymacje, a specjalna ekipa „egzaminacyjna” rozsadza nas w jednoosobowych ławkach. Arkusze są rozdawane pod nadzorem, a czas odliczony równo dla każdego – nie można zacząć wcześniej, choć wcześniej można skończyć. Ściąganie? Chyba nawet nie przeszło to nikomu przez myśl. Procedura brzmi strasznie restrykcyjnie, prawda? Na szczęście sam egzamin taki nie jest;)
 
Egzamin z Comperative Management polegał na ustosunkowaniu się do pewnego cytatu traktującego o podejściu do zarządzania pewnej nacji. Nie ma złych i dobry odpowiedzi – w końcu to Twoja opinia ;)
Egzamin z Improving Brand Value polegała na rozwiązaniu case’u, ale – mając przy sobie wszystkie dostępne materiały czyli slajdy oraz własne notatki. Kiepski pomysł? Moim zdaniem nie. Bo – jak to już kiedyś powiedział jeden z moich nauczycieli- „obecnie wiedza nie polega na tym, żeby wiedzieć wszystko na pamięć, ale na tym, żeby wiedzieć gdzie znaleźć informacje.”


Dodajmy, że każda z wersji jest ciężka do wyobrażenia sobie w Polsce.


To nie koniec naszych kursów, więc refleksje edukacyjne pomiędzy naszą Alma Mater, a IESEG pojawią się pewnie jeszcze nie raz :)

I.         

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz