Trąbka. Trąbka i bęben. Trąbka, bęben i krzyki. Trąbka, bęben, krzyki, wybuchy i flagi. Tak, nie ma już żadnych wątpliwości, że to strajk. Nasze mieszkanie usytuowane jest w okolicach zarządu SNCF (czyli francuskiego PKP) i dlatego mamy też wątpliwy zaszczyt doświadczać strajków z bliska, wręcz, powiedziałabym, odczuwać je prawie wszystkimi zmysłami… Zamknięcie okien nie pomaga kiedy zbliża się korowód z pewną panią na czele. Naprawdę nie wiem co ona robi żeby mieć taki głos, ale powinni ją wziąć do reklamy środków na ból gardła. Z ogromu wykrzykiwanych i wyśpiewywanych słów rozróżnić można tylko „solidarite!”
A dlaczego? No cóż, czy znacie tę piosenkę:http://www.youtube.com/watch?v=pp-wmEKWLSo
I jej słowa tytułowe: „Je ne veux pas travailler!”? Wcześniej znałam tylko utwór, ale od kiedy moja znajomośc francuskiego trochę się pogłębiła wiem, że znaczy to nic innego jak: „nie chcę pracować!”. Tak, ta piosenka jest naprawdę baaardzo francuska. Otóż strajki odbywają się, ponieważ Francuzi nie zgadzają się na podniesienie wieku emerytalnego z 60 do 62 lat ( zaraz, zaraz, ile ten wiek wynosi w Polsce..?) oraz na zmiane ich 35-godzinnego tygodnia pracy na 40stogodzinny, czyli po 8h dziennie. Czy dodałam jeszcze, że mają godziną przerwę na lunch? I 7 tygodni płatnych wakacji rocznie?
Kto by chciał to zmienić, prawda? ;) Jednak mam nieodparte wrażenie, że strajki odbywają się tu nie tylko dla buntu, ale także dla zasady/tradycji, a także dla …zabawy. O ile dobrze pamiętam nasze polskie strajki kojarzą mi się z pikietami pod Pałacem Prezydenckim, pochodami z nastawieniem patriotycznym, hymnami i głodówkami w szpitalach. A jak wyglądają we Francji? Maja zadziwiającą dobrą oprawę muzyczną ( nie licząc Pani od „solidarite!”), na ostatnim, czyli bodajże 4tym lub 5tym strajku jaki się tu odbył piosenką przewodnią był ten utwór: http://www.youtube.com/watch?v=gN2hntZBIUQ „one more time, let’s celebrate!” <jeszcze raz, świętujmy/bawmy się!> To chyba jedyna nacja jaka ma taką radość ze strajkowania. Ostatni strajk w Lille miał formę, uwaga , uwaga – pikniku!
Nie ma to jak popołudniowe rodzinne….strajkowanie?
2. Cigarette, cigarette….
Palą, palą namiętnie. Wszyscy: młodzi i starzy , kobiety i mężczyźni. Jest to naprawdę męczące jeśli musisz iść za kimś po wąskim chodniku i nie masz za bardzo wyjścia niż bierne wdychanie. Ale poza tym, trzeba przyznać, że choć – na oko – pali tu o wiele więcej osób niż w Polsce, to jest to zdecydowanie mniej uciążliwe. Wszędzie w miejscach publicznych są zakazy palenia, nie widziałam nikogo palącego na przystanku autobusowym, we wszystkich klubach są wydzielone szczelnie palarnie, gdzie chętni mogą się dobrowolnie dusić i krztusić w niebieskim dymie. A my wracamy z udanej imprezy „jedynie” spocone po tanecznym wysiłku, a nie przesiąknięte dymem od ubrań po włosy. Można palić przed uczelnią w wybranych miejscach, ale nie zdarzyło mi się jeszcze, żebym musiała przejść przez grupę pokrytych dymem ludzi aby dostać się tam gdzie chciałam, co niestety zdarza się w Polsce.
Nie wiem czy narodowe palenie jest wynikiem słabości silnej woli narodu czy …pewnej mody? Wydaje mi się, że palenie wpisuje się w historie i stereotyp Francuza/Francuzki. Na wielu pocztówkach w Paryżu można było znaleźć m.in. takie obrazki:
Iście francuskie. Dama, suknia, kapelusz, rękawiczki …i papieros. Mężczyzna? Artysta z bujną fryzurą, niedbale zarzuconym szalem …i papierosem. Wpisuje się to idealnie we francuską nonszalancję bytu –muszę to przyznać, choć jestem zagorzałą przeciwniczką palenia.
Już od pierwszej klasy podstawówki uczy się nas jak przechodzić bezpiecznie przez pasy i jezdnię. Dla przypomnienia: patrz w lewo, w prawo , jeszcze raz w lewo i jeśli nic nie jedzie, możesz przejść. Światła? Tylko i bezwzględnie na zielonym!
Może u nas. Francuzi nie przejmują się przepisami. Reguła jest jedna: jeśli nic nie jedzie , to można przejść na drugą stronę, niezależnie od kolorowych światełek po drugiej stronie jezdni. Odnoszę wrażenie, że we Francji służą one jedynie jako ozdoba ulic.
Oczywiście jako przykładnej obywatelce nie przyszło mi to łatwo. Mając w pamięci wysokie kary za przejście na czerwonym świetle, obowiązujące w Poznaniu, i ukrywających się po kątach i krzakach policjantów, początkowo czerwone światło brałam „na poważnie”. No i zawsze zostawałam jedyną osobą po swojej stronie jezdni. W ramach asymilacji „złe” nawyki szybko weszły mi w krew. Jednak strach przed mandatem pozostał i zanim przeszłam, na wszelki wypadek rzucałam okiem czy gdzieś za rogiem nie stoi pan w czapeczce. Jednak zmieniło się to całkowicie podczas jednej wyprawy na zakupy. Kiedy szłam chodnikiem, przypadkiem w tym samym kierunku szli także panowie w mundurach , wszyscy zbliżyliśmy się do przejścia z czerwonym światłem. I zgadnijcie kto znowu został sam przed pasami?