niedziela, 29 sierpnia 2010

Niedziela

Od naszej koleżanki, M., wiemy, że w Lille znajduje się polska parafia, a dokładniej to kaplica. Chcąc wybrać się na mszę w niedzielę, sprawdziłyśmy godzinę i okazało się, że jedyna msza jest o....9.30! Niestety po wczorajszej wycieczce nie dałyśmy rady wstać aż tak "wcześnie"....więc jedyną opcją został kościół francuski.

Wybrałyśmy się więc wieczorem ( tu z kolei msze w większości są wieczorami) do najbliższego kościoła. Miałyśmy mały problem z odnalezieniem się w nim już po przekroczeniu progu. Nie było podziału na ołtarz i wiernych, ale ksiądz stał na podeście po środku kościoła, a ludzie otaczali go wokół, na krzesłach i na podwyższeniach, jak w teatrze. Usiadłyśmy i rozejrzełyśmy się dookoła. Po lewej stronie, w lewej nawie ( choć nie było tam krzeseł ) stały oparte o kolumne 2 rowery, hmm.... część ludzi chodziła wokół jakby byli turystami ( może i nimi byli ) nawet po rozpoczęciu mszy. A zaczęła się ona śpiewem profesjonalnie dyrygowanym przez pewną kobietę, wierni mieli ze sobą kilkustronicowe śpiewniki. 

Niestety nie jestem w stanie przytoczyć treści mszy - miejmy nadzieję, że mój francuski z czasem na to pozwoli :D

Opiszę więc to co się działo dalej :) W pewnym momencie, zakończyła się część mszy i wierni wstali z krzeseł i ruszyli do przodu kościoła. Ruszyłyśmy więc za nimi,ale trochę zdezorientowane....
Tym razem ksiądz stanął już na ołtarzu ( który i tak wyglądał inaczej niż w Polsce, o wiele skormniej), ale wierni nadal nie przed nim, a dookoła. W tej części kościoła nie było krzeseł więc wszyscy stali. W nawie bocznej znajdowało sie miejsce dla dzieci, z kolorowankami, puzzlami i klockami, gdzie poszła część rodziców ze swoimi pociechami. Ksiądz kontynuował mszę, ale kiedy nadszedł czas podniesienia nikt nie uklęknął, a podczas Komunii na ołtarz weszło kilka osób, w tym kobiety, którym ksiądz rozdał Komunię, a oni rozeszli sie po kościele i udzielali jej wiernym. Szczerze mówiąc byłam trochę zszokowana, Madzia chyba też, bo takiego przebiegu mszy się nie spodziewałyśmy - Komunia udzielana przez kobietę?

Zaraz po, ludzie siadali na podłodze, kładli się- generalnie pełna dowolność. Padło jeszcze kilka ostatnich słów od księdza i ludzie zaczęli się rozchodzić. 

Jak to podsumować? Hmm, było ciekawie i inaczej. Nie spodziewałam się, że będzie tak samo jak w Polsce, przecież nie musi być.  Trochę mnie jednak dziwi aż taka różnica w przebiegu mszy - czy tylko mnie..?

I.  

Last orientation day


Ale nas wczoraj wywiało! Zresztą dzisiaj też pogoda nas nie oszczędza. Po raz kolejny zaliczyłyśmy dwa podejścia do wyjścia z domu. Znów trzeba było przerwać wyprawę i wrócić po coś cieplejszego.

Ale wróćmy do sedna sprawy, czyli do wycieczki.

Pierwsze międzynarodowe spostrzeżenie z tego dnia: jedną z wielu rzeczy, która łączy dziewczyny na całym świecie to marzenia o ślubie. Tak, wiem, że to trochę dziwne spostrzeżenie, biorąc pod uwagę to, że jesteśmy tu po to, żeby się bawić, poznawać ludzi itp. itd. Jednakże, kiedy na naszym przystanku w Bethune poszliśmy mniejszą grupą zwiedzić tamtejszy kościół, żeńska część niemal od razu zaczęła rozpływać się nad ślubną dekoracją przygotowywaną na uroczystość. Trzeba przyznać, że wyglądało to wszystko bajecznie i nie można dziwić się naszym reakcjom. W końcu, która z nas nie marzy o białej sukni, welonie, rzeszy gości no i co najważniejsze o księciu z bajki, który będzie czekał przed ołtarzem… Trochę później Panowie skomentowali żartobliwie nasze zachwyty wskazując nam sklep z sukniami ślubnymi parę ulic dalej :P

Kolejne spostrzeżenie: według moich obserwacji Francuzi, jak niektórym osobom się wydaje wcale nie pałają nienawiścią do Amerykanów. Co o tym świadczy? Pomijam fakt, że w Lille witrynach wielu sklepów rządzą zdjęcia, plakaty, obrazy z obliczem NYC. Nas natomiast zaskoczył widok starego samochodu z walizką Pepsi-Coli na dachu, który zmierzał w stronę placu, gdzie naszym oczom ukazały się Mustangi, srebrne przyczepy i ludzie jakby z innej epoki. Już wcześniej słyszeliśmy z głośników Elvisa, ale kiedy poszliśmy za tym dziwnym pojazdem wszystko stało się jasne. Béthune cofnęło się w czasie do lat 50, przez co część miasta wyglądała jak plan zdjęciowy do musicalu Grease. A zdjęcie z Rock’n’roll’owymi chłopakami „Made my Day”. W ten oto sposób został rozwiany kolejny stereotyp.

No to jedziemy dalej... Może nad morze? :P Teoretycznie w dalszym ciągu nie wiemy dokąd zabiera nas Club International, ma to być jednak plaża. Droga ciągnie się w nieskończoność, choć według naszych informacji od północnego wybrzeża dzieli nas niecałe 80 km... Z tego wynika, że nie będzie to Dunkierka, bo tam dotarlibyśmy naszymi autokarami w co najwyżej 2h... Skoro nie jest to Dunkierka, to co?

Ooo, Ooo! Właśnie wjeżdżamy do jakiejś nadmorskiej miejscowości! Zupełnie rożni się od naszych kurortów. Wzdłuż drogi widać tylko białe domki, równo przystrzyżoną trawkę i leżaczki, stoliki, krzesełka w ogródkach. Odrobinę prywatności od spojrzeń pasażerów zapewniają mieszkańcom rozłożyste drzewa, które rosną przy drodze. (W Lille też drzewa wzdłuż ulic są wysokie i rozłożyste zasłaniając tym samym widok z okna mieszkańcom kamienic.)

No to jesteśmy w Le Touquet Paris-Plage. Wydaje się, że będzie ciepło, dlatego zostawiamy nasze kurtki w autokarze. Już po paru minutach orientujemy się, że to był błąd. Jest słonecznie, ale wietrznie, a nam zimno. Dlatego po pewnym czasie decydujemy się na spacer nadmorskim bulwarem, podczas którego zachwycamy się stylem zabudowy oraz uroczą karuzelą. Mało brakowało, a sama bym na nią wskoczyła :)

Zdjęcia zrobione, wymarzłyśmy wystarczająco, czas wracać do Lille.

W drodze powrotnej wysłuchujemy jeszcze historii Hawajów i Indii, a w zamian objaśniamy w skrócie historię naszego kraju. Przy okazji dowiadujemy się, że w Indiach Polska znana jest z... Roberta Kubicy (dla Hindusów jest to "Robert Kubicka" wymawiany jednym tchem :P).

Czas na rozgrzewającą herbatę!

M.




sobota, 28 sierpnia 2010

In and out of Lille

Club International ( czyli grupa studentów która poświęca dla nas, zagubionych Erazmusów, swój czas) zorganizowała nam pierwsze wyjazdy i poznawanie kawałka świata poza obszarem uczelni stwierdzając zapewne, że powinniśmy już zacząć rozróżniać kierunki;)

W trosce jednak o nasze własne bezpieczeństwo i w ramach sprawdznie umiejętności posługiwania się mapą, w piątek zaczęło się od poznawania Lille dogłębniej. Stawiłyśmy się więc na miejsce startowe ( uczelnia - bezpieczny grunt:P ). Mieliśmy podzielić się w grupy po 4-5 osób, wybrać kolor i odebrać koszulkę oraz mapę i listę pytań. Zastanawialiście się kiedyś o co chodzi z tymi koszulkami? Chabrowy, ładny kolor, ale dlaczego zawsze S jest w rozmiarze L? Myślę, że bluza ( choć takowych i tak raczej nie noszę) przydałaby się bardziej zważywszy na klimat Lille;)
W każdym razie, wyposażone w koszulki, mapę, pytania oraz Niemkę - J. i Austriaczkę - L., wyruszyłyśmy na miasto trochę jednak rozczarowane, że same musimy je poznać, a nie jest ono nam pokazane...


Na pytania  o Lille dało się dość łatwo odpowiedzieć z pomocą Pana z hotelowej recepcji oraz kelnera z Flunch'a, gdzie poszłyśmy na obiad stwierdzając, że zniżki na wycieczki jako pierwsza grupa już i tak nie dostaniemy;) 

A następnego dnia pobudka o 7.00 mimo soboty...

Kiedy już wszyscy zebrali się na miejsce (taaak, pojęcie punktualności tak bardzo różni się na świecie...) ruszyliśmy autokarami do bliżej nam nieznanego miejsca po drodze śpiewając na głos hymny każdej narodowości jaka jechała w autokarze:P Całe szczęście był z nami D. (z Warszawy) i wspomógł nasze soprany :P Miejscem przeznaczenia okazało się to Béthune. Dostaliśmy mapy i ruszyliśmy na dość szybki spacer, nareszcie poznając bardziej ludzi z którymi będziemy studiować;)
Nasza grupka zwiedzająca Béthune;)
Piękne prawda? ;)
 Okazało się, że trafiliśmy na czas ....festiwalu? Dni...? W każdym raziepo ulicach jeździły samochody-antyki, a po chodnikach chodzili ludzie żywcem z lat 80tych :D

Harleyowców w skórach cała masa, ale byli też rockandrollowcy :D Nie mogłyśmy nie mieć z nimi zdjęcia :P 






Sex, drugs & Rock&Roll... czy "Elvis żyje"?

Kiedy Béthune zostało obeszęde (i niech mi ktoś powie, że chiński jest najtrudniejszym językiem:P), a tutejsze przysmaki sprawdzone przez nasze kubki smakowe, spakowaliśmy się ponownie do autokarów i odjechaliśmy w kierunku morza :D
 
Spędziliśmy trochę czasu na plaży przyglądając się grom i zabawom z całego świata ( kto by pomyślał, że jest ich aż tyle), pomachałyśmy do Rodziny Królewskiej stojąc na brzegu no i poszłyśmy na mały spacer w pobliżu, oto jakie znalazłyśmy "smaczki" ;)
:D

W razie wątpliwości, tak, on siedzi z tyłu ciężarówki, uderze palcami w drewniane "klamki" a'la pianino,a za nim biją dzwony, które wprawia w ruch. Hmmm..... może dobrze, że nie przyjęli mnie do szkoły muzycznej:P
A na koniec coś, czym bardzo chętnie sama zwiedziałabym Le Touquet-Paris-Plage ( bo tam byliśmy ) :

:)
Do usłuszenia! :)
I.  



piątek, 27 sierpnia 2010

Let's see...

No i wychodzi na to, że jestem napromieniowana Internetem. Mój komputer automatycznie łączy się z naszą sekretną siecią. Natomiast komputer Niusia bez problemów łączy się z nią tylko na moich kolanach, co muszę przyznać jest dosyć zabawne :P

Na nasz nowy uniwersytet dalej dzielnie maszerujemy piechotką. Drogę pokonujemy już prawie na pamięć, jednak czas tego spacerku nie chce ulec zmianie. Traktujemy go jednak jako formę gimnastyki, dzięki której nie wrócimy do Polski większe od tartalettek i innych przysmaków.

A jeżeli chodzi o moje spostrzeżenia co do Francuzów (poza tymi, o których pisze na bieżąco) to zauważam co następuje:

#1 Wszyscy, zarówno osobnicy płci męskiej jak i żeńskiej są przeraźliwie szczupli, a przecież jedzą 2 obiady, w tym jeden o późnej porze, a te ich sery przecież nie są naszym twarożkiem light;

#2 Większość młodych Francuzów nosi tenisówki. W wydaniu semi-formal wygląda to naprawdę dobrze (zauważyłam też paru jegomościów w średnim wieku, którzy zdają się być ich fanami). Jak ja lubię ten styl :D;

#3 No i te dłuższe włosy… J’adore!!! (nie mylić z fryzurami na Kelly Family, Ozziego Osbourna :P);

#4 No i teraz złamię kolejny stereotyp - Francuzki wcale nie są aż tak eleganckie. A mają w czym wybierać... Z nie jednego sklepu wyszłabym z pełnymi torbami i debetem na koncie.

Na sam koniec trochę przechwałki, kupiłyśmy po francusku chleb i ta sama pani, która wczoraj była przerażona naszą nieznajomością francuskiego, dzisiaj mogłaby być z nas dumna. Robimy postępy :D

Au revoir!

czwartek, 26 sierpnia 2010

No więc... czyli pierwsze podsumowanie :D

Cóż, Francjeę na razie poznałam mało, ale mam kilka pierwszych spostrzeżeń:

1. ludzie są bardzo życzliwi, usmiechnięci i spokojni:) Każdy mówi "Bonjour! ( jak wymalowna czerwoną szminką Pani około 80-tki jaką dzisiaj spotkałyśmy przy windzie:) ), nie ma tu nic o czym o Francuzach slyszalam: ze nie lubią obcokrajowców, ze nie rozmawiają z ludźmi po angielsku nawet jesli go znaja, ze obrażą się jeśli pomylisz się mowiac do nich po francusku- nic z tego! Pomagają, nie obrażają się, nie krzyczą na siebie ani na dzieci , sa bardzo spokojni i chętni do rozmowy choćby na migi:)

2. dość malo pracują ( 35h pracy w tygodniu - piękne, prawda?;) ) ,a cieszą się życiem:)


3. mają duże rodziny i cenią sobie czas dla nich poświęcany, mają przerwę na lunch 2-godzinną ,ktora jest święta;)


4. pogoda jest zmienna, dość wilgotno, ale nawet jak popada to i tak jest cieplo! W Polsce zalożylabym po deszczu kurtkę i pełne buty, a tu wciąż baletki i krótki rękaw;)


 5. mają nieziemsko dobre przysmaki "ciastkowe" ....o matko jakie dobre sa te "tartalette" czyli male tarty z owocami, migdalami ,czekolada, musem....żyć nie umierać!:D
Tak, to zdecydowanie stanie się naszym nałogiem....:D Wrzucę zdjęcie jak tylko je uwiecznię!


 6. o winie chyba nie musze mowic:P i takiego wyboru serów pleśniowych w marketowej lodówce jeszcze nie widzialam:P


 7. architektura niska i stara,ale zadbana bardzo:) przepiękne kamienice, każda inna, a na prawie każdym rogu piekarnia, ciastkarnia, kwiaciarnia lub naleśnikarnia;) wszystkie mają francuskie napisy ( a fe ten angielski!:P) i daszki nad wystawami albo krzesełka i stoliki przed:) myślałam, że takie widoki znajdę tylko w książkach albo w google grafika,ale tu tak naprawde jest!!:D

Taki klimat, że brakuje tylko Edit Piaf puszczanej z glośników na ulicy:P

 8. ten francuski..... mogę go słuchać non stop:P albo mam ochotć śledzić przechodniów i podsłuchiwać albo czerpię radość ze sluchania reklam w tv lub radio...:P


 9. Francuzi...;) osoby otyłe albo z nadwagą mozna policzyć na palcach jedej reki ( czyżby te tartalettki aż tak nie tuczyły?:D) Styl Francuzów to przeważnie koszule albo polo (+) często marynarki (+), eleganckie spodnie (+) i np. tenisowki (+).  ;)

p.s. Francuzki też są szczupłe,ale jednogłośnie stwierdziłyśmy, że nie ubierają się aż tak dobrze. Mimo, że w niejednym sklepie baaardzo chętnie zrobiłybyśmy większe zakupy:D Według K. i A. Francuzi od Francuzek wola....Polki. Oh-laa-laa!:P


Tak, zgadza się, prawdopodobnie jestem jeszcze w fazie zachwytu:P Więc, żeby udowodnić, że widzę także minusy, oto dwa najważniejsze:

1. - Tu nie ma twarogu. -> Jak to nie ma twarogu? - No nie ma. Francuzi nie jedzą twarogu. -> Jak to nie jedzą twarogu?!?!?! 
Z przykrością stwierdzam, że jest to dla mnie pewien rodzaj traumy.  Musicie wiedzieć, że twaróg stanowi w Poznaniu 80 do 90% moich śniadań ( co mogą potwierdzić M., - moja współlokatorka;) i K. moja była współlokatorka;) ). Nie ustaję jednak w poszukiwaniach i między jednym serem pleśniowym a innym staram się dostrzec choć coś twarogo-podobnego.

2. - >Napiłabym się kawy. A., czy jest tu Starbucks?  - A co to jest?
Buuuuuuuuhuuuuuuuuhuuuuu............... 

Mimo to 9 > 2 ;)

I. 

wtorek, 24 sierpnia 2010

Pierwszy dzień w szkole :)

Tak, czuję sie jak pierwszoklasistka:P
Otóż zajęcia, a właściwie dni integracyjne, zaczęły się od wtorku i potrwają do soboty. Plan tygodnia integracyjnego mamy już ze sobą od dawna, więc kiedy tylko obudziła nas "czyszczarka ulic" o 6.30 (@%%!$!*&!!!) wstałyśmy i zapakowałyśmy piórniki do tornistrów :D I jak? 

Zaczęło się od śniadania. Bez trudu zgadłam, że zaserwują nam croissanty i sok. Bingo! Ach, ja to się jednak znam:P Później całą rzeszą międzynarodową ( na oko jakieś 200 osób, 40 nacji jak się później okazało:) ) poszliśmy wysłuchać mów, przemów, informacji i powitań. Raz to klaszcząc i śmiejąc się, a raz ziewając. Pod tym względem było jak w Polsce;)

Ilość imion do zapamiętania wyrażona jest liczbą dążącą do nieskończoności, więc pomysłodawcom plakietek z imieniem i flagą państwa niech będą dzięki! 

Po 10 bodajże wykładzie, czekała nas jeszcze wycieczka po Campusie. A później półgodzinny spacer do domu. Naprawdę sporo spalimy kalorii!

Pierwszy dzień zaliczony:) Co prawda po podaniu nam niezliczonych ilości informacji oraz (fałszywej na szczęście!) informacji, jakby facebook nie odbierał na uczelnianych komputerach (huhh.....) doszłyśmy do domu chcąc tylko położyć się do łóżka. 
Zmęczone - acz zadowolone :)

I. 

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Je parle anglais!

Sami widzicie, że nie jest tak, jak wszyscy myślą. Stereotypom mówimy więc NIE!

Do tej pory w kontaktach z obcokrajowcami musiałam pokonywać swoją barierę językową, przełamać się, żeby zacząć mówić. Koniecznym wydawało się znalezienie odpowiednich słów, a niezwykle trudnym pokonanie strachu, że powiem coś źle i nie zostanę zrozumiana. Moja relacja z Francuzami jest całkiem inna. W większości przypadków nie rozumiemy siebie nawzajem! :) Jeszcze nigdy tak chętnie i odważnie nie używałam mojego angielskiego.

Istnieje jednak dla mnie nadzieja, bo stereotypy o Francuzach, którzy nie znają angielskiego, przynajmniej w Lille nie działają. Ludzie są mili i uśmiechnięci i do tej pory każdy wyrażał ogromną chęć, żeby się z nami porozumieć (Frenchman od telefonów :D, Pan z piekarni, gdzie sprzedają przepyszne tartalettki - nasz nowy nałóg, czy też sąsiad w windzie - te osoby chciały bądź rozmawiały z nami po angielsku), choćby na migi :P Damy więc radę.

3majcie za nas kciuki!
M.

Bonjour! :)

Wstałyśmy dość wcześnie, jak na noc po długiej podróży, bo ok.9.00. Wczorajsze nocne i długie rozmowy skutkowały wyjątkowo towarzyskimi snami:P Może, wg przysłowia, to senne towarzyskie życie przełoży się na rzeczywistość ;)

Czekając w mieszkaniu na przyjście naszej gospodyni ( nie wiem dlaczego, zawsze używając tego słowa mam przed oczami starszą panią w fartuchu...), stwierdziłyśmy, że przejdziemy się na uczelnię, przy okazji mierząc czas dojścia.          Czas start!            Wynik: pół godziny. 
No cóż....nie jest to bardzo zadawalający czas szczerze mówiąc, ale zrzucamy wszystko na małą znajomość miasta, może z czasem będzie lepiej ;) Poza tym, po krótkim namyśle doszłyśmy do wniosku, że taki czas dojścia na uczelnię w Poznaniu byłby dla nas luksusem, więc - jak to mówi P. - nie narzekajmy!
 
Widząc budynek uczelni po raz pierwszy poczułam, że jestem tu, we Francji. :) Już tak na 100%.
Baaaardzo przyjemne uczucie - polecam ;P

Przy okazji "nadejszła wiekopomna chwila" na pierwszą próbę językową! Oho! Nie wiem jak Wam, ale mnie już ciśnienie wzrosło!
Otóż, obok uczelni stała pewna Pani, prawdopodobnie mieszkanka bloku nieopodal. Zawahałam sie, ale zebrałam w sobie i podeszłam. Stwierdziałam, że jeśli teraz tego nie zrobię, to nie odezwę się po francusku już do nikogo przez 4 miesiące, o zgrozo! Okazało się, że nie mówi po angielsku, więc...wkładając w to cały swój wysiłek (:P) ułożyłam pare zdań po francusku! Powiedziałam, że szukam mieszkania ( a nóż znajdzie coś większego ), wskazałam na miejsce na mapie, mówiąc, że tu mieszkamy i obszar blisko uczelni dodając, że chcę mieszkać ( a co!:P). Spojrzałam na moją rozmówczynię w oczekiwaniu na kwaśną minę, niezadowolenie z krzywdzenia jej pięknego, ojczystego języka i pytanie "que..?!", a o dziwo usłyszałam "Oui..." potwierdzające, że mnie rozumie! Oh-laa-laaa! Nawet jeśli były to zdania typu " Ja chcieć jeść." to dałam radę!:D Dumni?


Wróciłyśmy do domu przyglądając się Lille- mnie podoba się nawet bardzo:D Madzi chyba też, ale czy aż tak - napisze sama:)

Po powrocie poszłyśmy jeszcze z A.w jedno miejsce w poszukiwaniu ewentualnego zamiennika jej mieszkania. Pierwsze francuskie spostrzeżenie z kategorii "społecznych" - urzędnicy się uśmiechają! Kiedy pierwsza Pani na nasz widok odłożyła wszystkie papipery jakimi się zajmowała i z uśmiechem mówiąc "Bonjour!" wskazałam nam krzesła, myślałam, że śmieje się z nas,a nie do nas ;| Siedziałam więc słuchając rozmowy A. i z pewną taką nieśmiałością przyglądałam się urzędnikowi państwowemu. Jednak po wizycie u trzeciej Pani Urzędniczki, jestem już bliska przekonania się, że połączenie urzędnika i uprzejmości w jednej osobie jest możliwe. Przynajmniej we Francji. 
Niestety mieszkań/pokoi już nie ma, więc zostajemy u A. :)

Ach! Zapomniałabym dodać, że mamy już swoje francuskie nr tel. Zakupione u Pana- bardzo-ładnookiego-French-Mana;) Pomyślmy, co my tu jeszcze mamy do załatwienia...;P

Wieczorem poznałyśmy też K.:) Francuz, polskiego pochodzenia, przyjaciel A.:) Powiedzial , że będziemy się dużo " uczyć"- zapowiada się ciekawie;)

Poszliśmy jeszcze na wieczorny spacer, zakończony jedzeniem pysznych tartelettek, które w piekarni nazwałam "ciastkiem z cukrem" nie znając słowa "słodki". 

Poznaliśmy też wstęp do francuskiej pogody - raz słońce, raz deszcz.
A na koniec tęcza - czy może być bardziej optymistyczny znak...? 

niedziela, 22 sierpnia 2010

Viva la France...?

Let me introduce: Oto Pan Czuły Miś

Po 15 h jazdy samochodem w przeróżnych pozycjach i kombinacjach, siedzimy w naszym tymczasowym schronieniu. Na chwilę obecną jesteśmy wykończone i zawieszone, bo nie wiemy, gdzie spędzimy najbliższe 4 miesiące... Taka sytuacja na daną chwilę nam obydwu odebrała radość wyjazdu.

Dodatkowo nie opuszcza mnie uczucie ubezwłasnowolnienia. Dzięki mojej nieznajomości francuskiego nie jestem w stanie wykonać podstawowych czynności, które wymagają kontaktu z drugą osobą (czyt. zamówić sobie jedzenia czy zrobić zakupów :P). Ale to jest stan tymczasowy. Mam nadzieję, że po powrocie z Francji będę już co najmniej 2,5 języczna :P

A żeby nie było tak strasznie przygnębiająco na sam początek, bo wyjdzie na to, że to ja jestem ta marudna i narzekająca, to mała anegdotka z dnia dzisiejszego :) Otóż Niuś został zaatakowany przez ogromnego, spragnionego czułości... pluszowego misia, który na co dzień przesiaduje na oparciu sofy. Miś nie tylko rzucił się na nią całym ciężarem swojego pluszowego ciała, ale co więcej objął ją swoim silnym niedźwiedzim ramieniem. Można zatem powiedzieć, że Inia ma za sobą pierwszy francuski romans :P

C'ya
M.

sobota, 21 sierpnia 2010

Let's get it started !

Tak właściwie, to nasza erazmusowa przygoda zaczęła się już w kwietniu - w momencie kiedy dowiedziałyśmy się, że jedziemy do Lille! :D Radość była ogromna, ale zaraz później zaczęły się papierkowe zmagania ( na szczęście nie było aż tak źle jak przewidywałam ) a później .....szukanie mieszkania.... 


Właściwie to powinnam tej kwestii poświęcić osobny rozdział, bo nasze potyczki z tworzeniem sieci kontaktów i pytaniem każdego znajomego o koneksje z Lille, albo chociaż tylko z Francją, wysyłanie milionów maili oraz dzwonienie do znajomych znajomych i spędzanie czasu na zrozumieniu francuskich stron internetowych to spora część naszego przed-erazmusowego życia, która niestety przyćmiła ogólną francuską radość wyjazdową...


Ale! Żeby już na wstępie nie było tak chmurzasto ;)  to mamy happy end:) Mieszkamy w kawalerce u znajomej mojej koleżanki. A. mieszka tu już 4 lata, zna francuski biegle, studiuje i zacznie też pracować niedługo;) Była tak miła, że udostępniła nam swoją przestrzeń życiową za stosunkowo niewielką opłatą ( jak na francuskie warunki...).
Także, choć znaleziony na tydzień przed, to dach nad głową jest :)


W trakcie ostatniego tygodnia przed wyjazdem, który można nazwać Wielkim Tygodniem, ze względu na ilość rzeczy do załatwienia/kupienia i szczególnie spakowania, doszłam do wniosku, że pakowanie 4-ro miesięcznego bagażu dwóch dziewczyn do samochodu, powinno stanowić element zaliczeniowy na egzaminie dla każdego logistyka. Co tam budowanie autostrad czy najkrótszej trasy dojazdu! Umieść walizki w samochodzie i jeszcze go zamknij, baa! 


Naszym Rodzicom, wspólnymi siłami to się udało:) Komu w drogę, temu czas ( cokolwiek to znaczy:P) !
Do zobaczenia we Francji !