sobota, 28 sierpnia 2010

In and out of Lille

Club International ( czyli grupa studentów która poświęca dla nas, zagubionych Erazmusów, swój czas) zorganizowała nam pierwsze wyjazdy i poznawanie kawałka świata poza obszarem uczelni stwierdzając zapewne, że powinniśmy już zacząć rozróżniać kierunki;)

W trosce jednak o nasze własne bezpieczeństwo i w ramach sprawdznie umiejętności posługiwania się mapą, w piątek zaczęło się od poznawania Lille dogłębniej. Stawiłyśmy się więc na miejsce startowe ( uczelnia - bezpieczny grunt:P ). Mieliśmy podzielić się w grupy po 4-5 osób, wybrać kolor i odebrać koszulkę oraz mapę i listę pytań. Zastanawialiście się kiedyś o co chodzi z tymi koszulkami? Chabrowy, ładny kolor, ale dlaczego zawsze S jest w rozmiarze L? Myślę, że bluza ( choć takowych i tak raczej nie noszę) przydałaby się bardziej zważywszy na klimat Lille;)
W każdym razie, wyposażone w koszulki, mapę, pytania oraz Niemkę - J. i Austriaczkę - L., wyruszyłyśmy na miasto trochę jednak rozczarowane, że same musimy je poznać, a nie jest ono nam pokazane...


Na pytania  o Lille dało się dość łatwo odpowiedzieć z pomocą Pana z hotelowej recepcji oraz kelnera z Flunch'a, gdzie poszłyśmy na obiad stwierdzając, że zniżki na wycieczki jako pierwsza grupa już i tak nie dostaniemy;) 

A następnego dnia pobudka o 7.00 mimo soboty...

Kiedy już wszyscy zebrali się na miejsce (taaak, pojęcie punktualności tak bardzo różni się na świecie...) ruszyliśmy autokarami do bliżej nam nieznanego miejsca po drodze śpiewając na głos hymny każdej narodowości jaka jechała w autokarze:P Całe szczęście był z nami D. (z Warszawy) i wspomógł nasze soprany :P Miejscem przeznaczenia okazało się to Béthune. Dostaliśmy mapy i ruszyliśmy na dość szybki spacer, nareszcie poznając bardziej ludzi z którymi będziemy studiować;)
Nasza grupka zwiedzająca Béthune;)
Piękne prawda? ;)
 Okazało się, że trafiliśmy na czas ....festiwalu? Dni...? W każdym raziepo ulicach jeździły samochody-antyki, a po chodnikach chodzili ludzie żywcem z lat 80tych :D

Harleyowców w skórach cała masa, ale byli też rockandrollowcy :D Nie mogłyśmy nie mieć z nimi zdjęcia :P 






Sex, drugs & Rock&Roll... czy "Elvis żyje"?

Kiedy Béthune zostało obeszęde (i niech mi ktoś powie, że chiński jest najtrudniejszym językiem:P), a tutejsze przysmaki sprawdzone przez nasze kubki smakowe, spakowaliśmy się ponownie do autokarów i odjechaliśmy w kierunku morza :D
 
Spędziliśmy trochę czasu na plaży przyglądając się grom i zabawom z całego świata ( kto by pomyślał, że jest ich aż tyle), pomachałyśmy do Rodziny Królewskiej stojąc na brzegu no i poszłyśmy na mały spacer w pobliżu, oto jakie znalazłyśmy "smaczki" ;)
:D

W razie wątpliwości, tak, on siedzi z tyłu ciężarówki, uderze palcami w drewniane "klamki" a'la pianino,a za nim biją dzwony, które wprawia w ruch. Hmmm..... może dobrze, że nie przyjęli mnie do szkoły muzycznej:P
A na koniec coś, czym bardzo chętnie sama zwiedziałabym Le Touquet-Paris-Plage ( bo tam byliśmy ) :

:)
Do usłuszenia! :)
I.  



1 komentarz: