poniedziałek, 18 października 2010

Jak to się robi.... po francusku ;) cz. 1

Jak to się robi – po francusku ;)

Życie we Francji jest godne opisania nie tylko wtedy kiedy coś szczególnego się u nas dzieje, ale także wtedy kiedy dzieje się mniej (bo opcji kiedy nie dzieje się nic nie ma ;) ). Otóż codzienność francuska obfituje w wiele niespodzianek, i choć wydaje się, że nasze kultury, polska i francuska powinny być sobie dość bliskie ( biorąc pod uwagę Azjatów i Meksykanów, którzy przecież także mają z nią do czynienia) , to jednak wiele nas wciąż dziwi.

Zebrało mi się kilka różnic kulturowych, które warto przybliżyć, żeby poznać styl życia w krainie wina i sera. Oto  życie…. po francusku:

1.Strajki, strajki, strajki….
Trąbka. Trąbka i bęben. Trąbka, bęben i krzyki.  Trąbka, bęben, krzyki, wybuchy i flagi. Tak, nie ma już żadnych wątpliwości, że to strajk. Nasze mieszkanie usytuowane jest w okolicach zarządu SNCF (czyli francuskiego PKP) i dlatego mamy też wątpliwy zaszczyt doświadczać strajków z bliska, wręcz, powiedziałabym, odczuwać je prawie wszystkimi zmysłami… Zamknięcie okien nie pomaga kiedy zbliża się korowód z pewną panią na czele. Naprawdę nie wiem co ona robi żeby mieć taki głos, ale powinni ją wziąć do reklamy środków na ból gardła. Z ogromu wykrzykiwanych i wyśpiewywanych słów rozróżnić można tylko „solidarite!”
A dlaczego? No cóż, czy znacie tę piosenkę:http://www.youtube.com/watch?v=pp-wmEKWLSo
 
I jej słowa tytułowe: „Je ne veux pas travailler!”? Wcześniej znałam tylko utwór, ale od kiedy moja znajomośc francuskiego trochę się pogłębiła wiem, że znaczy to nic innego jak: „nie chcę pracować!”. Tak, ta piosenka jest naprawdę baaardzo francuska. Otóż strajki odbywają się, ponieważ Francuzi nie zgadzają się na podniesienie wieku emerytalnego z 60 do 62 lat ( zaraz, zaraz, ile ten wiek wynosi w Polsce..?) oraz na zmiane ich 35-godzinnego tygodnia pracy na 40stogodzinny, czyli po 8h dziennie. Czy dodałam jeszcze, że mają godziną przerwę na lunch? I 7 tygodni płatnych wakacji rocznie?
 Kto by chciał to zmienić, prawda? ;) Jednak mam nieodparte wrażenie, że strajki odbywają się tu nie tylko dla buntu, ale także dla zasady/tradycji, a także dla …zabawy. O ile dobrze pamiętam nasze polskie strajki kojarzą mi się z pikietami pod Pałacem Prezydenckim,  pochodami z nastawieniem patriotycznym, hymnami i głodówkami w szpitalach. A jak wyglądają we Francji? Maja zadziwiającą dobrą oprawę muzyczną ( nie licząc Pani od „solidarite!”), na ostatnim, czyli
bodajże 4tym lub 5tym strajku jaki się tu odbył piosenką przewodnią był ten utwór:  http://www.youtube.com/watch?v=gN2hntZBIUQ  „one more time, let’s celebrate!” <jeszcze raz, świętujmy/bawmy się!> To chyba jedyna nacja jaka ma taką radość ze strajkowania. Ostatni strajk w Lille miał formę, uwaga , uwaga – pikniku!
  Nie ma to jak popołudniowe rodzinne….strajkowanie?

  2. Cigarette, cigarette….
Palą, palą namiętnie. Wszyscy: młodzi i starzy , kobiety i mężczyźni. Jest to naprawdę męczące jeśli musisz iść za kimś po wąskim chodniku i nie masz za bardzo wyjścia niż bierne wdychanie. Ale poza tym, trzeba przyznać, że choć – na oko – pali tu o wiele więcej osób niż w Polsce, to jest to zdecydowanie mniej uciążliwe. Wszędzie w miejscach publicznych są zakazy palenia, nie widziałam nikogo palącego na przystanku autobusowym, we wszystkich klubach są wydzielone szczelnie palarnie, gdzie chętni mogą się dobrowolnie dusić i krztusić w niebieskim dymie. A my wracamy z udanej imprezy „jedynie” spocone po tanecznym wysiłku, a nie przesiąknięte dymem od ubrań po włosy. Można palić przed uczelnią w wybranych miejscach, ale nie zdarzyło mi się jeszcze, żebym musiała przejść przez grupę pokrytych dymem ludzi aby dostać się tam gdzie chciałam, co niestety zdarza się w Polsce.
 Nie wiem czy narodowe palenie jest wynikiem słabości silnej woli narodu czy …pewnej mody? Wydaje mi się, że palenie wpisuje się w historie i stereotyp Francuza/Francuzki. Na wielu pocztówkach w Paryżu można było znaleźć m.in. takie obrazki:

Iście francuskie. Dama, suknia, kapelusz, rękawiczki …i papieros. Mężczyzna? Artysta z bujną fryzurą, niedbale zarzuconym szalem …i papierosem. Wpisuje się to idealnie we francuską nonszalancję bytu –muszę to przyznać, choć jestem zagorzałą przeciwniczką palenia.


  
 3.Bo zielone to zielone, a czerwone..to też zielone.
Już od pierwszej klasy podstawówki uczy się nas jak przechodzić bezpiecznie przez pasy i jezdnię. Dla przypomnienia: patrz w lewo, w prawo , jeszcze raz w lewo i jeśli nic nie jedzie, możesz przejść. Światła? Tylko i bezwzględnie na zielonym!
Może u nas. Francuzi nie przejmują się przepisami. Reguła jest jedna: jeśli nic nie jedzie , to można przejść na drugą stronę, niezależnie od kolorowych światełek po drugiej stronie jezdni. Odnoszę wrażenie, że we Francji służą one jedynie jako ozdoba ulic.
Oczywiście jako przykładnej obywatelce nie przyszło mi to łatwo. Mając w pamięci wysokie kary za przejście na czerwonym świetle, obowiązujące w Poznaniu, i ukrywających się po kątach i krzakach policjantów, początkowo czerwone światło brałam „na poważnie”. No i zawsze zostawałam jedyną osobą po swojej stronie jezdni. W ramach asymilacji „złe” nawyki szybko weszły mi w krew. Jednak strach przed mandatem pozostał i zanim przeszłam, na wszelki wypadek rzucałam okiem czy gdzieś za rogiem nie stoi pan w czapeczce. Jednak zmieniło się to całkowicie podczas jednej wyprawy na zakupy. Kiedy szłam chodnikiem, przypadkiem w tym samym kierunku szli także panowie w mundurach , wszyscy zbliżyliśmy się do przejścia z czerwonym światłem. I zgadnijcie kto znowu został sam przed pasami?

 4. Masz to jak w banku!

Owszem, możesz mieć coś jak w banku we Francji, ale tylko pod warunkiem, że nie będzie to poniedziałek. Co najmniej kilka osób jakie znam, mimo, że wiedziały jak działa bankowość we Francji, poszły załatwić swoje sprawy w poniedziałek. Bo kiedy indziej? Jeśli cały tydzień pracy zaczyna się od tego dnia, to dlaczego bankowcy mają inaczej? Wszystkie banki są zamknięte, a oni mają wolne? W takim razie, zgodnie z nastawieniem Francuzów do pracy, połowa nacji byłaby bankowcami. Haczyk tkwi w tym, że oto i odpoczywający w poniedziałki ekonomiści i księgowi ciężko pracują w soboty. Przecież jeśli reszta Francuzów pracuje od poniedziałku do piątku, to kiedy mają iść założyć konta, lokaty i fundusze? Mają czas w soboty, bank czeka. Ale w poniedziałek, na marne pójdzie szarpanie za klamki.

5. Pani magister
Troszkę mnie ten klimat wymęczył, no bo raz ciepło , raz zimniej, dość wilgotno no i co gorsza nieprzewidywanie. Katar, gardło, trochę temperatury – no przeziębienie jak nic. Mimo trwającego Braderie, podjęłam się znalezienia czynnej apteki, mając nadzieję, że nie działa według zasad „ czynne w poniedziałki rano, środy popołudnie i piątki po północy”. Jest! Przedarcie się przez tłum trochę zajęło, ale trafiłam do środka. Na szczęście „pani magister” mówi po angielsku, co oznacza, że jeśli po-wiem-bar-dzo-wol-no to powinna zrozumieć w czym problem. Zaczynam więc: „Mam katar, boli mnie gardło i mam temperaturę. Czy ma Pani coś na przeziębienie?” . Po chwili zastanowienia, „pani magister” znika na zapleczu i po chwili przynosi specyfiki: pastylki na katar, syrop na gardło i tabletki na temperaturę. Mhm… Zaczyna wylistowywać mi sposób i częstotliwość stosowania, jednak pomijając fakt, że musiałabym rozpisać sobie wszystko w Excelu, jest jeszcze jedna myśl jaka przychodzi mi do głowy: „nie można prościej?”. Więc zapytałam nasza panią czy nie ma czegoś na styl naszego Gripexu lub Coldrexu, które zawsze pomagają mi na początek przeziębienia i przeważnie skutecznie je kończą. Mina zdziwienia i lekkiego zbulwersowania jest trudna do opisania. Nie, Francuzi nie mają tego typu leków, bo po co? Masz katar- weź coś na katar, masz ból gardła -weź cos na ból gardła. Proste. Niby… Efferalgan poproszę.

     Cdn.
     I.  





 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz