sobota, 9 października 2010

Je parle francais. Un peu.

Piękna pogoda :) Jest 9.października, a na dworze ponad 20 stopni – to się nazywa jesień! 
Zaopatrzona więc w lekką sukienkę, baletki i okulary przeciwsłoneczne ruszyłam na kolejny spacer eksploracyjny po Lille. Tym razem w pojedynkę, gdyż Madzia źle się czuje- może jej organizm nie spodziewał się takich różnic pogodowych…albo , jak wiadomo ze stress management i jak sama stwierdziła, za mało wokół niej „social support” ;)


Za pierwszy cel obrałam sobie wystawę  m.in. z Tańcząca Maszyną :) Mapa okazała się zbędna a odległość na niej jak zwykle wyolbrzymiona ( ja nie wiem gdzie szkolili tych francuskich kartografów…). Wystawa to raj dla dzieci, no, może nie tylko :P Na wstępie przeróżne, przerobione maszyny do ćwiczeń, pole do gry w piłkę na gumce i olbrzymia figura dziecka-smoka (nie pytajcie.).


Wystawa znajduje się w wielkim magazynie i pełna jest maszyn lub instalacji, przeważnie krążących wokół tańca lub ruchu. I tak: mamy tu ową tańczącą maszynę, stępujące buty, kilka boksów z muzyką – do potańczenia, ekran z tańczącymi ludźmi i obraz tańczącej dziewczyny, który wyświetlany jest na fałdach piasku – świetny efekt! Po drugiej stronie wystawy znajduje się część poświęcona życiu Czarnych, ich biedzie i problemom w Afryce. Ściany wykonane są ze szczątków gazet, a na każdym telewizorze wyświetlany jest wywiad z inną osobą, która opowiada o swoim życiu. W tle zwoje euro – daje do myślenia, choć „niestety” wszystko w języku francuskim…
 
  Najbardziej jednak spodobał mi się Hotel :) Wchodząc przez pokój pełen roślin i olbrzymich złotych owadów doszłam do pokoju w kratkę. W czarno-białą kratkę jest tu wszystko: ściany, podłoga, sufit. Stoją biało-czarne krasnale, biało-czarny pies, a w czarnym telewizorze wyświetla się biały tekst na czarnym tle. Wyróżnia się jedynie złote łoże – w końcu to Hotel :) Poczułam się jak w bajce :) Żeby dopełnić wrażenia, następny pokój sprawia, że można poczuć się jak Księżna Diana. Wszystko krąży wokół niej, ściany pokryte są jej obrazami i wycinankami z gazet, słychać reportaże o niej, a obok Książęcego łóżka unoszą się srebrne balony składające się w napis „Diana” :)  Kolejny pokój sprawił, że poczułam się jak w kalejdoskopie- wszystko jest malutkie i bardzo pstrokate. A na koniec pokój a’la „Śpiąca Królewna” – cały w roślinach, z ogromnym łóżkiem, krasnalami wokół i ekranem, na którym puszczony jest dawny film kostiumowy :) Żeby takie Hotele istniały naprawę… :) Dobrze, że chociaż taka wystawa istnieje naprawdę ;)






:D



Po małej przerwie na tartalettkę z Madzią, wyszłam z domu jeszcze raz ( tego słońca nigdy za wiele), ale w innym kierunku :) Zahaczyłam o najlepiej zaopatrzony sklep papierniczy, a właściwie malarski – wygląda na to, że w Lille mieszkają artyści ;) oraz o księgarnię podróżniczą- niestety tytułów „en anglaise” niewiele….  Mijając się z wielkim sobotnim tłumem na Grand Place, weszłam do jednego z tych ładnych budynków na placu i ku  mojemu zdziwieniu trafiłam na olbrzymi targ starych książek, płyt, znaczków, monet i dawno temu wysłanych pocztówek :) Nie omieszkałam co jakiś czas uwiecznić te skarby na zdjęciach.
I kiedy właśnie polowałam na kolejne ujęcie podszedł do mnie pewien mężczyzna, lat 30-kilka, zagadując po francusku. Nie zdążyłam jeszcze powiedzieć, że nie znam dobrze francuskiego, kiedy zaczęłam się usilnie starać się go zrozumieć, ponieważ jak na Francuza na szczęście mówił dość wolno. Połączenie mojego podstawowego francuskiego, jego mimiki i gestykulacji oraz mojej własnej intuicji dało mi do zrozumienia jedno: chyba coś nie tak. Kiedy padło słowo „zdjęcie” stwierdziłam „no tak, zrobiłam zdjęcie czemuś, czemu nie powinnam była”. A kiedy jeszcze dodał, że jest malarzem ( zrozumiałam! ) pomyślałam „Ajjj, zrobiłam pewnie zdjęcie jakiemuś jego obrazowi….tylko gdzie?”. Dalsza część dotyczyła Internetu „Co? Sądzi, że to rzekome zdjęcie opublikuję bez jego zgody w Internecie?!”.

  To jakaś fatalna komedia pomyłek! :P Kiedy jeszcze raz wszystko mi wyjaśnił, nadal po francusku, zrozumiałam więcej :) Zapytał czy jestem fotografem – hehe, cóż, z turystycznym aparatem cyfrowym, nazywanym przez naszą koleżankę z USA "idiot camera" chyba ciężko nim być ;) Jak dobrze, że umiem powiedzieć, że jestem studentką. Okazało się, że jest malarzem, zapytał o parę rzeczy, a ja starałam się mu na odpowiedzieć ostrzegając, że francuski znam „en peu” <trochę>.  Za chwilę nieznajomy wyciągnął z kieszeni pocztówkę i napisał na niej wszystkie swoje dane, podkreślając adres strony internetowej gdzie mogę zobaczyć jego obrazy. (hah! Znalazł się wątek Internetu:P) Porozmawialiśmy jeszcze chwilę, kiedy zostałam zaproszona na kawę. Akurat to zdanie zrozumiałam doskonale ;) Postanowiłam użyć swojej niewiedzy językowej do odmowy. Rozmowa zakończyła się uściskiem dłoni, „enchante!”<miło było poznać>  i moją pewną dezorientacją. Sprawdziłam, pan malarz faktycznie jest malarzem, a jego obrazy były wystawiane też na Expo w Berlinie.


Tak, niewątpliwie pobyt we Francji obfituje w niespodzianki, a każda kolejna jest coraz mniej nieprzewidywalna. .. Kiedy pomyślę o tej sytuacji, która tutaj wydaje się dość nietypowa, ale nie niemożliwa, myślę, że gdyby nie Francja, byłoby inaczej.  Jakie jest prawdopodobieństwo tego zdarzenia w Polsce? Pomijając fakt, że nie mamy zwyczaju zagadywania do nieznajomych ( chyba, że o drogę…), to nie ma zwyczaju zapraszania dopiero co poznanych osób na kawę. Pomyśleć jak wiele tracimy przez nasze „chłodne” podejście. Mam wrażenie , że Polacy potrzebują o wiele więcej czasu na poznawanie ludzi i o wiele dłużej zajmuje  im zacieśnianie kontaktów towarzyskich. Pomyśleć jak wiele przez to tracimy… Może warto byłoby czasami się odważyć?  Ot tak. :)


I.

4 komentarze:

  1. Tak, masz rację. Jesteśmy idiotycznie szczelni,zachowawczo nieobecni,purytańsko naiwni i wogóle przedziwni...(nawet się rymnęło). Brakuje nam tej odrobiny otwartości, nonszlancji i bezpretensjonalności która wprost cechuje inne nacje. I nie chodzi tu o otwarcie siebie na oścież i przytulanie każdego nieznajomego jak brata...chodzi o to by uzewnętrznienie kawałka siebie było czymś naturalnym i akceptowanym, warto przesunąć te granice wgłąb siebie zamiast nakrywać się po uszy pancerzem niedostępności

    pozdrowienia dla wszystkich "skorupiaków"

    OdpowiedzUsuń
  2. No tak, chyba rzeczywiście naszej nacji brakuje trochę spontaniczności. Ale to wszystko powinno się zmienić, dorasta pokolenie komputerowców. Zmieni się, na pewno, na gorsze...

    P.S. Macie już miesiąc obsuwy we wpisach:p

    OdpowiedzUsuń
  3. czekam na post na temat: "life night in Lille" ;-)))

    OdpowiedzUsuń
  4. ohhh, miało być "night life in Lille" ;-)))
    w każdym razie, myślę, że będzie ciekawy

    OdpowiedzUsuń